Przez parę następnych
dni Gerard poznał cały personel. Owi ludzie byli wiecznie
zadowoleni i usługiwali Wayowi z przyklejonym
do twarzy uśmiechem, a zachcianki chłopaka nie były wygórowane.
Kiedy pytał ich o wypadek ich
twarze jeszcze bardziej się
rozpromieniały, ale wszyscy mówili, że to nie oni są tymi, od których
ma się o tym dowiedzieć.
Czuł, że
powinien wiedzieć. Jednak żaden doktor oprócz Leto go nie widywał. Tamten mówił jedynie o poprawiającym się stanie zdrowia pacjenta. Czasem napomknął o pogodzie, chociaż nie
warto było czegoś oczekiwać. Słońce w Kalifornii nieustannie świeciło. Way zobaczył pewnego razu jak pada krótki deszcz: jak coś, co widział
pierwszy raz w życiu. Nie był pewien, czy rzeczywiście. Nie mógł
sobie nic przypomnieć.
- Nie chcemy narazić cię na zbyt duży
stres – powiedział Larsen wpatrując się w
Gerarda – Postanowiliśmy jednak, żeby cię
poinformować. Nadszedł czas.
Chłopak wstrzymał
oddech. Nie wiedział czego oczekiwać. To mogło być
coś złego. Może jakieś
problemy z wynikami badań?
Co jeśli stracił zupełnie pamięć? Nie mógł sobie przypomnieć co jadł
wczoraj na śniadanie. Nie pamiętał nawet snów. Czasem budził się w
nocy, wpatrując w pustą ścianę i
miał przeczucie, że o czymś śnił. Nigdy nie wiedział co to było.
Co jeśli to miała być dobra wiadomość? Może ktoś przyjdzie go odwiedzić, porozmawiać z nim. Może otrzyma lek nowej generacji? Może wyjdzie w końcu z tego cholernego, szpitalnego łóżka?
Co jeśli to miała być dobra wiadomość? Może ktoś przyjdzie go odwiedzić, porozmawiać z nim. Może otrzyma lek nowej generacji? Może wyjdzie w końcu z tego cholernego, szpitalnego łóżka?
-
Czy pamiętasz
cokolwiek?
-
Przecież
wiecie, że
nie. - zmarszczył
brwi, lekko kręcąc głową.
-
No dobrze. Posłuchaj,
masz młodszego
brata. Nazywa się
Michael. Leży w
tym szpitalu. Oboje mieliście
wypadek.
Gerard
rozchylił
wargi, z niedowierzaniem patrząc
na brodatego starca. Leto stojący
za nim, uparcie notował coś w swoim notatniku, chociaż wiadome było, że i
tak nagrywają tę rozmowę. Way zdołał wykrztusić jedynie gardłowe
„co?”.
-
Auto, którym
jechaliście
rozbiło się. Oboje mieliście ciężkie
obrażenia i leżeliście przez pewien czasu w śpiączce.
Obudziłeś się pierwszy, dwa tygodnie temu. Michael dopiero wczoraj.
-
Kto prowadził
samochód?
-
Nie sądzę, że to...
-
Kto prowadził
pieprzony samochód?!
Nie możecie
mi powiedzieć?!
Lekarze
wymienili spojrzenia. Siwy mężczyzna
westchnął,
jakby się
namyślając, po czym powiedział:
-
Ty.
Pokój zdawał się
zawirować w
oczach Gerarda. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, było to, że mógł zabić człowieka. Własnego brata. Nie był pewien, czy potrafi jeździć,
czy wtedy w ogóle
potrafił?
Nie wybaczyłby
sobie, jeżeli
on by teraz...
-
Co z nim? Co z Mikey'im?
-
Jest w porządku.
Ma dobre wyniki, nic nie przeszkodzi, żebyście
się zobaczyli. Może za tydzień. Tak, to będzie
raczej odpowiedni moment.
Wyszli
zostawiając
Waya wpatrującego
się w błękit nieba za oknem.
***
-
Bez zmian. Dokładnie
tak jak powinno być.
Wie, że ma brata. Mówi na niego Mikey, to znak, że nie uszkodziliśmy nic z tego obszaru. Na razie wszystko idzie po naszej myśli. Teraz trzeba będzie to powiedzieć młodszemu Wayowi. Że też
obudził się jako drugi. To ta braterska więź, prawda Jared? … Jared?
-
Przepraszam, proszę
pana, ale nie widział
pan tego wybuchu gdy pytał się o to, kto spowodował, uh, wypadek?
Dwóch mężczyzn w białych
kitlach szło długim korytarzem lśniącym
bielą i czystym błękitem. Okna po ich lewej rozpościerały widok na mały
ogród ogrodzony wysokim,
metalowym płotem
oraz piaski za nim. Budynek nie leżał w
centrum Battery City, było
to raczej najodleglejsze miejsce znajdujące się w
jego granicach. Granice były
ważne. I właśnie o nie chodziło.
Wystarczyłoby
parę kilometrów dalej, żeby wszystko runęło.
Można by pomyśleć –
kogo obchodzi idiotyczny kawałek
pustyni? Jednak, zmieniłoby
to zbyt wiele, żeby
być w stanie to kontrolować.
-
Och, to normalne, Leto! Nie bądź taki nerwowy. Wiem, my wszyscy wiemy, że byłeś
najlepszy na uczelni, twoje wyniki są niemal perfekcyjne i fakt, możesz czuć się za to odpowiedzialny. Bo i jesteś. Ale nie próbuj zwariować – zachichotał –
nie potrzebujemy kolejnego pacjenta. Dość nam tych.
-
Doktorze, operacja miała
na celu wytępić jego agresję, jej objawy nie powinny pokazywać się po
tak krótkim
czasie, czy to nie oznaka czegoś
niepokojącego?
- Słuchaj. - starszy człowiek zatrzymał się na
środku holu – Zauważymy nieprawidłowości. Wiem, że udajemy teraz Boga, ale nie jesteśmy w stanie usunąć mu
ludzkich odruchów.
Ta metoda ma się
rozprzestrzenić,
pamiętaj. Zrobienie z nich roślinek nie da nam tego, co oczekiwaliśmy.
Młodszy przytaknął i poszedł w
lewo. Siwy brodacz patrzył na
sylwetkę
swojego współpracownika
jeszcze chwile, by potrząsnąć głową i
skierować się do własnego gabinetu.
***
Dzień, w którym Gerard miał
zobaczyć
swojego młodszego
brata był
niezwykle upalny. Czerwcowe słońce mocno świeciło,
i choć szpital był w pełni klimatyzowany, nie sposób było
nie zwrócić uwagi na wirujące powietrze na zewnątrz. Wszystkie okna były szczelnie zamknięte
pewnie właśnie z tego powodu, Way miał jednak dziwne przeczucia.
Dali
mu w końcu
normalne ubranie –
szara koszulka i dresowe, czarne spodnie. Chodził po swoim korytarzu w to i z powrotem, czytając to, co przyniosły mu pielęgniarki.
Na tydzień
dostawał
jedną książkę, tym razem –
Portret Doriana Graya. Przeczytał ją już trzeciego dnia, zbyt stresując się zbliżającym spotkaniem.
Godzinę przed nim patrzył w lustro. Przekładał ciemne włosy z jednej, na drugą stronę,
zaczesywał je
do tyłu. Obserwował swoje odbicie. Patrzył sobie prosto w oczy. Myślał, że
sprawia wrażenie
narcyza. Coś mu
nie pasowało,
ale z jego pamięcią nie było na tyle dobrze, żeby
mógł powiedzieć co.
Kiedy
w końcu przyszła uśmiechnięta
kobieta ubrana na biało,
myślał, że żołądek wywrócił mu
się na drugą stronę. Zabrał
swoją kroplówkę i poszedł za
nią. Skręcili w lewo, a Gerardowi ten budynek wydał się niezbyt dobrze rozplanowany, jakby wszystkie pomieszczenia były rozmieszczone w chaotyczny i nieprzemyślany sposób. Ledwo nadążał za swoją przewodniczką,
która odwracała się momentami, dotykając jego ramienia, jakby bała się, że źle skręci. Posyłał jej krótkie uśmiechy,
nerwowo rozglądając się wokół.
Nie były
do końca mimowolne, po prostu
wyolbrzymiając
je myślał, że to tak powinien się zachowywać.
Zauważył tablice z numerami pokoi i gabinetów. Patrzył na
nie chwilę,
mrużąc
oczy. Gdy wsiedli do windy, obejrzał uważnie
wszystkie przyciski, próbując zbyć pielęgniarkę potakiwaniem. Jechali na czwarte piętro. Zanotować.
Kolejne
kręte korytarze były plątaniną, w
której nijak nie potrafił się odnaleźć. Z
wielką gulą w gardle zbliżał się do pokoju 137, stawiając krótsze i bardziej niepewne kroki.
Przy
drewnianych drzwiach stał
doktor Leto, któremu
towarzyszył
nieznany Gerardowi człowiek.
Zerknął na
identyfikator przypięty
do białego,
nieskazitelnego fartucha. Vitalij Grigoriy. Wśród
typowych amerykańskich
nazwisk, to wydało
mu się egzotyczne. Omiótł wzrokiem owalną
twarz lekarza, rudą,
krótką brodę i niebieską
koszulę
bez zapiętych
ostatnich dwóch
guzików. Mężczyzna uśmiechał się entuzjastycznie, patrząc prosto w oczy Waya. Zestawienie spiętego Leto z nim wyglądało komiczne.
- A
więc jak ma się nasz pacjent? - zaczął, ale nie czekał na odpowiedź – Ja nazywam się Vitalij, jestem lekarzem twojego młodszego brata. Uznaliśmy, że
skoro to ty, Gerardzie, jesteś
starszy, przyjdziesz do niego. Nie chcieliśmy narażać Michaela na jeszcze większy stres zważywszy, że
przez pewien czas był
bardzo roztrzęsiony
wspomnieniami z waszego wypadku, którego, jak powiedział mi Jared, nie pamiętasz. Ale nie martw się, to może
być chwilowe. - otworzył oczy szerzej, przyglądając się
zmarszczonym brwiom rozmówcy.
-
Uh, może
przejdźmy
do konkretów?
- mruknął
Leto posyłając koledze lekceważące spojrzenie –
Gerard, w czasie waszej rozmowy będziemy w pokoju. Oczywiście nadzorując
stan brata. Proszę,
nie poruszaj tematu wypadku, bo jak doktor Grigoriy wspomniał, nie znosi tego zbyt dobrze. Jest na lekach
uspokajających,
więc może być trochę
senny.
Vitalij
popchnął
drzwi ręką, a Gerard kątem oka zobaczył
zbliżające się do lekarzy parę osób. Wziął głęboki
oddech, czując
pulsującą krew w szyi.
Wszedł do pokoju 137, starając się nie hałasować. Pomieszczenie wyglądało podobnie jak jego, jedynie okno wychodziło na drugą stronę,
bo nie świeciło wprost na łóżko. Zwolnił,
patrząc przez ułamek sekundy na dalekie ogrodzenie prawie całkowicie ukryte za egzotycznymi drzewami rosnącymi w ogrodzie, który z tej strony był w cieniu wysokiego budynku.
Kolejny
wdech. Spojrzał w
lewo, zobaczył
chudego chłopaka
w kwadratowych okularach, przyglądającemu
się mu z błyszczącymi oczami.
-
Mikes? O Boże...
________________