wtorek, 29 marca 2016

Rozdział II

Przez parę następnych dni Gerard poznał cały personel. Owi ludzie byli wiecznie zadowoleni i usługiwali Wayowi z przyklejonym do twarzy uśmiechem, a zachcianki chłopaka nie były wygórowane. Kiedy pytał ich o wypadek ich twarze jeszcze bardziej się rozpromieniały, ale wszyscy mówili, że to nie oni są tymi, od których ma się o tym dowiedzieć.
Czuł, że powinien wiedzieć. Jednak żaden doktor oprócz Leto go nie widywał. Tamten mówił jedynie o poprawiającym się stanie zdrowia pacjenta. Czasem napomknął o pogodzie, chociaż nie  warto było czegoś oczekiwać. Słońce w Kalifornii nieustannie świeciło. Way zobaczył pewnego razu jak pada krótki deszcz: jak coś, co widział pierwszy raz w życiu. Nie był pewien, czy rzeczywiście. Nie mógł sobie nic przypomnieć.

- Nie chcemy narazić cię na zbyt duży stres powiedział Larsen wpatrując się w Gerarda Postanowiliśmy jednak, żeby cię poinformować. Nadszedł czas.
Chłopak wstrzymał oddech. Nie wiedział czego oczekiwać. To mogło być coś złego. Może jakieś problemy z wynikami badań? Co jeśli stracił zupełnie pamięć? Nie mógł sobie przypomnieć co jadł wczoraj na śniadanie. Nie  pamiętał nawet snów. Czasem budził się w nocy, wpatrując w pustą ścianę i miał przeczucie, że o czymś śnił. Nigdy nie wiedział co to było.
Co je
śli to miała być dobra wiadomość? Może ktoś przyjdzie go odwiedzić, porozmawiać z nim. Może otrzyma lek nowej generacji? Może wyjdzie w końcu z tego cholernego, szpitalnego łóżka?
- Czy pamiętasz cokolwiek?
- Przecież wiecie, że nie. - zmarszczył brwi, lekko kręcąc głową.
- No dobrze. Posłuchaj, masz młodszego brata. Nazywa się Michael. Leży w tym szpitalu. Oboje mieliście wypadek.
Gerard rozchylił wargi, z niedowierzaniem patrząc na brodatego starca. Leto stojący za nim, uparcie notował coś w swoim notatniku, chociaż wiadome było, że i tak nagrywają tę rozmowę. Way zdołał wykrztusić jedynie gardłowe co?.
- Auto, którym jechaliście rozbiło się. Oboje mieliście ciężkie obrażenia i leżeliście przez pewien czasu w śpiączce. Obudziłeś się pierwszy, dwa tygodnie temu. Michael dopiero wczoraj.
- Kto prowadził samochód?
- Nie sądzę, że to...
- Kto prowadził pieprzony samochód?! Nie możecie mi powiedzieć?!
Lekarze wymienili spojrzenia. Siwy mężczyzna westchnął, jakby się namyślając, po czym powiedział:
- Ty.
Pokój zdawał się zawirować w oczach Gerarda. Jedyne, o czym był w stanie myśleć, było to, że mógł zabić człowieka. Własnego brata. Nie był pewien, czy potrafi jeździć, czy wtedy w ogóle potrafił? Nie wybaczyłby sobie, jeżeli on by teraz...
- Co z nim? Co z Mikey'im?
- Jest w porządku. Ma dobre wyniki, nic nie przeszkodzi, żebyście się zobaczyli. Może za tydzień. Tak, to będzie raczej odpowiedni moment.
Wyszli zostawiając Waya wpatrującego się w błękit nieba za oknem.
***
- Bez zmian. Dokładnie tak jak powinno być. Wie, że ma brata. Mówi na niego Mikey, to znak, że nie uszkodziliśmy nic z tego obszaru. Na razie wszystko idzie po naszej myśli. Teraz trzeba będzie to powiedzieć młodszemu Wayowi. Że też obudził się jako drugi. To ta braterska więź, prawda Jared? Jared?
- Przepraszam, proszę pana, ale nie widział pan tego wybuchu gdy pytał się o to, kto spowodował, uh, wypadek?
Dwóch mężczyzn w białych kitlach szło długim korytarzem lśniącym bielą i czystym błękitem. Okna po ich lewej rozpościerały widok na mały ogród ogrodzony wysokim, metalowym płotem oraz piaski za nim. Budynek nie leżał w centrum Battery City, było to raczej najodleglejsze miejsce znajdujące się w jego granicach. Granice były ważne. I właśnie o nie chodziło. Wystarczyłoby parę kilometrów dalej, żeby wszystko runęło. Można by pomyśleć kogo obchodzi idiotyczny kawałek pustyni? Jednak, zmieniłoby to zbyt wiele, żeby być w stanie to kontrolować.
- Och, to normalne, Leto! Nie bądź taki nerwowy. Wiem, my wszyscy wiemy, że byłeś najlepszy na uczelni, twoje wyniki są niemal perfekcyjne i fakt, możesz czuć się za to odpowiedzialny. Bo i jesteś. Ale nie próbuj zwariować zachichotał nie potrzebujemy kolejnego pacjenta. Dość nam tych.
- Doktorze, operacja miała na celu wytępić jego agresję, jej objawy nie powinny pokazywać się po tak krótkim czasie, czy to nie oznaka czegoś niepokojącego?
- Słuchaj. - starszy człowiek zatrzymał się na środku holu Zauważymy nieprawidłowości. Wiem, że udajemy teraz Boga, ale nie jesteśmy w stanie usunąć mu ludzkich odruchów. Ta metoda ma się rozprzestrzenić, pamiętaj. Zrobienie z nich roślinek nie da nam tego, co oczekiwaliśmy.
Młodszy przytaknął i poszedł w lewo. Siwy brodacz patrzył na sylwetkę swojego współpracownika jeszcze chwile, by potrząsnąć głową i skierować się do własnego gabinetu.
***
Dzień, w którym Gerard miał zobaczyć swojego młodszego brata był niezwykle upalny. Czerwcowe słońce mocno świeciło, i choć szpital był w pełni klimatyzowany, nie sposób było nie zwrócić uwagi na wirujące powietrze na zewnątrz. Wszystkie okna były szczelnie zamknięte pewnie właśnie z tego powodu, Way miał jednak dziwne przeczucia.
Dali mu w końcu normalne ubranie szara koszulka i dresowe, czarne spodnie. Chodził po swoim korytarzu w to i z powrotem, czytając to, co przyniosły mu pielęgniarki. Na tydzień dostawał jedną książkę, tym razem Portret Doriana Graya. Przeczytał ją już trzeciego dnia, zbyt stresując się zbliżającym spotkaniem.
Godzinę przed nim patrzył w lustro. Przekładał ciemne włosy z jednej, na drugą stronę, zaczesywał je do tyłu. Obserwował swoje odbicie. Patrzył sobie prosto w oczy. Myślał, że sprawia wrażenie narcyza. Coś mu nie pasowało, ale z jego pamięcią nie było na tyle dobrze, żeby mógł powiedzieć co.
Kiedy w końcu przyszła uśmiechnięta kobieta ubrana na biało, myślał, że żołądek wywrócił mu się na drugą stronę. Zabrał swoją kroplówkę i poszedł za nią. Skręcili w lewo, a Gerardowi ten budynek wydał się niezbyt dobrze rozplanowany, jakby wszystkie pomieszczenia były rozmieszczone w chaotyczny i nieprzemyślany sposób. Ledwo nadążał za swoją przewodniczką, która odwracała się momentami,  dotykając jego ramienia, jakby bała się, że źle skręci. Posyłał jej krótkie uśmiechy, nerwowo rozglądając się wokół. Nie były do końca mimowolne, po prostu wyolbrzymiając je myślał, że to tak powinien się zachowywać.
Zauważył tablice z numerami pokoi i gabinetów. Patrzył na nie chwilę, mrużąc oczy. Gdy wsiedli do windy, obejrzał uważnie wszystkie przyciski, próbując zbyć pielęgniarkę potakiwaniem. Jechali na czwarte piętro. Zanotować.
Kolejne kręte korytarze były plątaniną, w której nijak nie potrafił się odnaleźć. Z wielką gulą w gardle zbliżał się do pokoju 137, stawiając krótsze i bardziej niepewne kroki.
Przy drewnianych drzwiach stał doktor Leto, któremu towarzyszył nieznany Gerardowi człowiek. Zerknął na identyfikator przypięty do białego, nieskazitelnego fartucha. Vitalij Grigoriy. Wśród typowych amerykańskich nazwisk, to wydało mu się egzotyczne. Omiótł wzrokiem owalną twarz lekarza, rudą, krótką brodę i niebieską koszulę bez zapiętych ostatnich dwóch guzików. Mężczyzna uśmiechał się entuzjastycznie, patrząc prosto w oczy Waya. Zestawienie spiętego Leto z nim wyglądało komiczne.
- A więc jak ma się nasz pacjent? - zaczął, ale nie czekał na odpowiedź Ja nazywam się Vitalij, jestem lekarzem twojego młodszego brata. Uznaliśmy, że skoro to ty, Gerardzie, jesteś starszy, przyjdziesz do niego. Nie chcieliśmy narażać Michaela na jeszcze większy stres zważywszy, że przez pewien czas był bardzo roztrzęsiony wspomnieniami z waszego wypadku, którego, jak powiedział mi Jared, nie pamiętasz. Ale nie martw się, to może być chwilowe. - otworzył oczy szerzej, przyglądając się zmarszczonym brwiom rozmówcy.
- Uh, może przejdźmy do konkretów? - mruknął Leto posyłając koledze lekceważące spojrzenie Gerard, w czasie waszej rozmowy będziemy w pokoju. Oczywiście nadzorując stan brata. Proszę, nie poruszaj tematu wypadku, bo jak doktor Grigoriy wspomniał, nie znosi tego zbyt dobrze. Jest na lekach uspokajających, więc może być trochę senny.
Vitalij popchnął drzwi ręką, a Gerard kątem oka zobaczył zbliżające się do lekarzy parę osób. Wziął głęboki oddech, czując pulsującą krew w szyi.
Wszedł do pokoju 137, starając się nie hałasować. Pomieszczenie wyglądało podobnie jak jego, jedynie okno wychodziło na drugą stronę, bo nie świeciło wprost na łóżko. Zwolnił, patrząc przez ułamek sekundy na dalekie ogrodzenie prawie całkowicie ukryte za egzotycznymi drzewami rosnącymi w ogrodzie, który z tej strony był w cieniu wysokiego budynku.
Kolejny wdech. Spojrzał w lewo, zobaczył chudego chłopaka w kwadratowych okularach, przyglądającemu się mu z błyszczącymi oczami.

- Mikes? O Boże...

________________

Tak właśnie się dzieje, gdy masz poważny problem z obietnicami i punktualnością.