sobota, 7 maja 2016

Rozdział III

Mikey widząc swojego brata, rozpłakał się. Ten płacz wstrząsał nim za każdym razem, gdy myślał o wypadku. Nie potrafił powiedzieć, co zdarzyło się najpierw: dlaczego on stracił panowanie nad kierownicą i gdzie to się stało. Nie pamiętał samochodu, ani piosenki granej w tle. Ale zawsze wspomnienia z tym związane zostawiały go w rozsypce, a lekarze dawali mu kolejne leki na uspokojenie.
Gerardowi zaszkliły się oczy,  z szarpnięciem wywrócił swoją kroplówkę i przytulił Mikey'ego leżącego w szpitalnym łóżku. Żaden z nich się nie odezwał, bo nawet nie wiedzieli co powiedzieć. Każde możliwe zdanie brzmiałoby w tamtej chwili nieodpowiednio, więc siedzieli w ciszy.
- Dobrze się czujesz? - w końcu zapytał cicho starszy z braci.
- A jak mam się czuć, Gee? - zaśmiał się przez łzy tamten Wciskają we mnie tyle chemikaliów, że nie wiem, dlaczego jeszcze nie wykitowałem.
Obaj się uśmiechnęli. Nie był to powód do żartów, to nawet nie było zabawne, ale to zrobili. Może żeby podnieść drugiego na duchu?
Czuli się niezręcznie w towarzystwie personelu medycznego stojącego parę kroków od nich. Gerard wiedział, że wszystkie pomieszczenia są monitorowane, bo wchodząc do jakiegokolwiek łatwo można było zauważyć kamery w najbardziej oczywistych miejscach. Tutaj też była, róg na prawo od wejścia. Myślał, że będąc tak zamontowane dają albo uczucie bezpieczeństwa, albo inwigilacji. I chciał o tym z kimś porozmawiać, ale doktor Leto nie wydawał się odpowiednią osobą. Właściwie nikt nie wydawał się odpowiedni. Ze swoimi wszędobylskimi spojrzeniami i nachalnymi uśmiechami, każda z osób pracujących w ośrodku zdawała się na niegodną zaufania. A teraz był Mikey. Mógł mu opowiedzieć o tym, że niczego nie pamięta, nawet wypadku, ale to nie był odpowiedni moment.
Wysłuchali gadaniny lekarzy. Grigoriy przerywał co chwila, dodając mało ważne szczegóły i dzieląc się anegdotami z życia szpitala. Mikey spoglądał to na niego, to na poznanego przed paroma dniami doktora Leto. Zupełnie się od siebie różnili, a jakby nie patrzeć na sytuację, w jakiej się znajdował, ich nieukrywana konkurencja była całkiem zabawna. Wydawało mu się to sceną z jakiejś komedii i przez chwilę wyłączył się, o tym myśląc. Do żywych sprowadził go jednak zniecierpliwiony głos Vitalija (który tak kazał siebie nazywać).
- Michael?... Och, wiem, że nasz monolog kpiące spojrzenie Leto jest trochę zagmatwany. Pamiętaj, żeby przygotować się na jutrzejszą rehabilitację. A teraz musisz odpocząć, twój brat także powinien.
Gerard spojrzał na Mikey'ego zachęcająco, uścisnął mu rękę i wyszedł z pokoju 137.

Osoba Grigoriy'ego irytowała Jareda. Nie wspominał zbyt dobrze ich pierwszego spotkania. Mimo, że wyjazd do Oslo w 2014 poskutkował poznaniem Larsena, przez większość spędzonego tam czasu Leto chodził wzburzony.
***
Lodowate powietrze uderzyło twarze wysiadających z awionetki. Dotychczas mieszkający w gorącej Kalifornii nie byli przyzwyczajeni do zimna, a niektórzy z nich pierwszy raz widzieli śnieg, który okalał tamtejszy pas lądowania i dachy odległej hali przylotów. Zatrzęśli się, czując chłód wbijający się się jak igły w ich skórę.
Jared spojrzał na paru swoich znajomych w cienkich kurtkach i przewrócił oczami. Czego mogli się spodziewać po styczniu w Skandynawii? Kalifornijskiej zimy?
Przycisnął do piersi swoją czarną torbę z laptopem i notesem, po czym podążył za grupą studentów neurochirurgii, udających się po bagaże.
Ośrodek Park Inn, w jakim się zatrzymali położony był w kotlinie otoczonej wysokimi szczytami i sosnami na nich rosnącymi. Podróż stamtąd do centrum miasta zajmowałaby pewnie 45 minut. Śnieg był wszędzie, więc pierwszego dnia większość siedziała w najbardziej oszklonym pokoju głównym. Podziwiali widoki entuzjazmując się jak dzieci, zupełnie zapomniawszy po co tam przyjechali. Jaredowi przydzielono osobny pokój o minimalistycznym wystroju ze sporym oknem, które w połowie przysłaniał przysadzisty świerk. Przy lewej ścianie od wejścia stało proste biurko, na którym Leto od razu postawił laptop, przyłączył go ładowarką do gniazdka. Obok położył notatnik i długopis z logo uniwersytetu.
Przyjazd do Oslo był spowodowany konferencją studencką, w której mieli wziąć udział najlepsi studenci z całego świata. A udział Jareda był oczywisty. Podczas gdy inni chętni musieli brać udział w konkursie organizowanym przez uczelnię, ten od razu trafił na listę czterech szczęśliwców.
Park Inn gościł śmietankę młodych neurochirurgów, ale tylko niektórzy z nich traktowali to tak poważnie jak Jared. Niektórzy przygotowywali się przez całe życie, inni poszli w ślady rodziców, od dziecka zabierających ich na sympozja naukowe. Jego nikt nie namawiał, nikt nie naciskał. To, co osiągnął zawdzięczał tylko sobie, więc nie pałał optymizmem jeśli chodzi o rodzinne więzi ułatwiające medyczną karierę.
Jego młodszy brat ożenił się w wieku 19 lat, kiedy jego dziewczyna zaszła w ciążę. Od tego czasu Jared i jego rodzice nie kontaktowali się za często. Skupieni na zupełnie odmiennych sprawach nie potrafili znaleźć własnego języka. Ich poglądy różniły się diametralnie, przez co każda rozmowa mogła skończyć się awanturą.
W Oslo poznał syna pary rosyjskich lekarzy. Gdyby jeszcze byli to zwyczajni medycy, jakich pełno na Ziemi, nie byłby tak wrogo do niego nastawiony. Jego matka była największą szychą rosyjskiej farmakologii właścicielką firmy produkującej rozprowadzane na cały świat leki. Ojciec - znanym plastykiem amerykańskich gwiazd z milionowym majątkiem i zoperowaną każdą jedną częścią ciała. Fakt, iż ich syn poszedł w ich ślady był do przewidzenia, chociaż widząc jego jeszcze nastoletnią twarz, Jared nie sądził żeby miał coś innego do zaoferowania oprócz cech odziedziczonych po rodzicach.
Pierwszy wykład był prowadzony przez Szweda Larsena. Przedstawił on prezentację swoich zamierzeń, lekceważąc pochrząkiwania młodych ludzi. Wiedział dobrze, co robi i Leto widział to w jego ograniczonej gestykulacji i sposobie mówienia. Pierwszy raz opowiedział o tym rok temu, na najbardziej elitarnej konferencji dla neurobogów, a niektórzy zachowywali się jakby o tym nie wiedzieli. Może faktycznie tak było? Ale większość tam obecnych interesowała bardziej faktyczna pomoc ludziom, a nie niekonwencjonalne metody... leczenia? Nie wiedzieli nawet jak to nazywać.
Przemowa Larsena to był pierwszy moment, kiedy Jared Leto pomyślał, że wie co chce robić.
Po jej skończeniu wstał gwałtownie z krzesła i przepraszając ludzi, których trącał, pospiesznym krokiem podbiegł do wychodzącego z sali doktora. Przez chwilę żałował, że usiadł w jednym z ostatnich rzędów.
Ale tamten nie wyszedł. Trzymawszy jedną ręką drewniane drzwi prowadzące do części hotelu zamieszkałego przez wykładowców i gości, słuchał rudego chłopaka zamaszyście wymachującego rękami. Jared od razu poznał tego sławnego Vitalija, którego wszyscy znali. Usłyszał jak rozmawiają po angielsku, a Grigoriy nie miał wcale tak rosyjskiego akcentu, jak się tamten spodziewał. Stanął parę kroków od nich, napotykając na sobie wzrok starszego mężczyzny.
- Vitalij, zastanowię się nad twoją propozycją. Pozdrów Anę, proszę.
- Dziękuję profesorze! - uśmiechnął się pokazując aparat na zębach. Odwrócił się i widząc Jareda, posłał mu taki sam uśmiech, na co tamten wzniósł jedynie brwi.
Naprawdę go nie polubił.
***
W następnych kilku dniach zdarzyło się wiele dziwnych rzeczy.
Po pierwsze, bracia udali się na pierwsze piętro, do gabinetu szefa ich lekarzy. Powiedzieli im, że sami nie mają uprawnień do przekazywania takich wiadomości, a Gerard zauważył kątem oka, że Mikey ledwo co nie wymiotuje ze stresu: był strasznie blady, a ciemne cienie zbyt bardzo odznaczały się na jego wychudłej twarzy. Sam nie czuł niepokoju. Lustrował wzrokiem każdy mały element. Guzik w windzie z napisem „-1” nie świecił się, chociaż znajdowały się na nim tłuste odciski palców. Pod światło były całkiem widoczne.
U doktora Larsena, a tak im się przedstawił dyrektor, dowiedzieli się czegoś. Właściwie nie o ich samych, ale o ich sytuacji. Okazało się, że wychowała ich babcia, która słysząc o wypadku, miała zawał. Umarła jeszcze zanim się dowiedziała, że jej wnuki żyją. Nie była jednak osobą, która brała pod uwagę takie sytuacje. Nie napisała nawet testamentu. W ten oto sposób Wayowie zostali z niczym.
Znając położenie braci, dyrektor zaproponował im pomoc po wyjściu ze szpitala. Mówił, że może zagwarantować dogodne mieszkania niedaleko centrum Battery City, a także transport na rehabilitację i spotkania z psychologiem. Po wymienieniu się krótkimi spojrzeniami, przyjęli wstępnie ofertę i podziękowali.
Drugą dziwną rzeczą były badania. Ale nie te zwykłe. Tym razem Gerarda zabrano na biegi. Przyłączono do jego ciała miliony kabelków, a na twarz założono maskę. Oczywiście, pierwsze wyniki nie były dobre. Czego się spodziewać od osoby jedzącej papkę ryżową i leżącą całymi dniami w szpitalnym łóżku.
Pozwolili mu też udać się do Mikey'a. Stojąc pod drzwiami, czekał na wyjście lekarzy, a gdy drzwi się otworzyły, ujrzał wychodzące zza nich kitle (w tym jeden z nich z teczką na komputer).
Wszedł szybko do pokoju 137 i usiadł na łóżku swojego młodszego brata.
- Cześć, co ci robili?
- Dali mi jakiś program z cyferkami. Miłem napisać kolejne ciągi liczb... Tak w ogóle, Gerard: kiedy stąd wyjdziemy?
- Nie wiem. Chociaż lepiej na razie zostańmy, musisz jakoś dojść do siebie przerwał na chwilę - Mikes, czy dla ciebie nie jest dziwne to, że jesteśmy tu praktycznie sami? Normalnie byłyby tu tłumy chorych, a my...
- Chyba trochę. A może byliśmy po prostu w ciężkim stanie?...
- Właśnie z tym wiąże się, co chcę zrobić. Mam do ciebie prośbę. Ale nie możesz powiedzieć o tym nikomu, rozumiesz? Ani słowa. Więc, proszę – jutro o godzinie 11:45 zawołaj swojego lekarza. Poskarż się na coś. Okej?

Mikey wzniósł tylko brew. Potem powoli kiwnął głową, a temat przeszedł na coś zupełnie innego.