Mikey
widząc swojego brata, rozpłakał się.
Ten płacz wstrząsał nim za każdym
razem, gdy myślał o wypadku. Nie potrafił powiedzieć, co zdarzyło
się najpierw: dlaczego on
stracił
panowanie nad kierownicą i
gdzie to się
stało. Nie pamiętał samochodu, ani piosenki granej w tle. Ale zawsze wspomnienia z
tym związane
zostawiały
go w rozsypce, a lekarze dawali mu kolejne leki na uspokojenie.
Gerardowi
zaszkliły
się oczy, z szarpnięciem wywrócił swoją kroplówkę i przytulił Mikey'ego leżącego
w szpitalnym łóżku.
Żaden z nich się nie odezwał, bo nawet nie wiedzieli co powiedzieć. Każde możliwe
zdanie brzmiałoby
w tamtej chwili nieodpowiednio, więc siedzieli w ciszy.
-
Dobrze się
czujesz? - w końcu
zapytał
cicho starszy z braci.
- A
jak mam się
czuć, Gee? - zaśmiał się
przez łzy
tamten –
Wciskają we
mnie tyle chemikaliów, że nie wiem, dlaczego jeszcze nie wykitowałem.
Obaj
się uśmiechnęli. Nie był to
powód do żartów, to nawet nie było
zabawne, ale to zrobili. Może żeby podnieść drugiego na duchu?
Czuli
się niezręcznie w towarzystwie personelu medycznego stojącego parę kroków
od nich. Gerard wiedział, że wszystkie pomieszczenia są monitorowane, bo wchodząc do jakiegokolwiek łatwo można było
zauważyć kamery w najbardziej oczywistych miejscach.
Tutaj też była, róg na prawo od wejścia.
Myślał, że będąc tak zamontowane dają albo uczucie bezpieczeństwa, albo inwigilacji. I chciał o tym z kimś porozmawiać,
ale doktor Leto nie wydawał się odpowiednią osobą. Właściwie nikt nie wydawał się
odpowiedni. Ze swoimi wszędobylskimi
spojrzeniami i nachalnymi uśmiechami,
każda z osób pracujących w ośrodku
zdawała się na niegodną zaufania. A teraz był Mikey. Mógł mu opowiedzieć o tym, że
niczego nie pamięta,
nawet wypadku, ale to nie był
odpowiedni moment.
Wysłuchali gadaniny lekarzy. Grigoriy przerywał co chwila, dodając mało
ważne szczegóły i dzieląc się
anegdotami z życia
szpitala. Mikey spoglądał to na niego, to na poznanego przed paroma
dniami doktora Leto. Zupełnie
się od siebie różnili, a jakby nie patrzeć na sytuację, w jakiej się
znajdował,
ich nieukrywana konkurencja była
całkiem zabawna. Wydawało mu się to sceną z
jakiejś
komedii i przez chwilę wyłączył się, o
tym myśląc. Do żywych sprowadził go
jednak zniecierpliwiony głos
Vitalija (który
tak kazał siebie
nazywać).
-
Michael?... Och, wiem, że
nasz monolog –
kpiące spojrzenie Leto – jest trochę zagmatwany. Pamiętaj,
żeby przygotować się na jutrzejszą
rehabilitację. A
teraz musisz odpocząć,
twój brat także powinien.
Gerard
spojrzał na
Mikey'ego zachęcająco, uścisnął mu
rękę i wyszedł z pokoju 137.
Osoba
Grigoriy'ego irytowała
Jareda. Nie wspominał
zbyt dobrze ich pierwszego spotkania. Mimo, że wyjazd do Oslo w 2014 poskutkował poznaniem Larsena, przez większość spędzonego tam czasu Leto chodził wzburzony.
***
Lodowate
powietrze uderzyło
twarze wysiadających
z awionetki. Dotychczas mieszkający w gorącej
Kalifornii nie byli przyzwyczajeni do zimna, a niektórzy z nich pierwszy raz widzieli śnieg, który okalał
tamtejszy pas lądowania
i dachy odległej
hali przylotów.
Zatrzęśli
się, czując chłód wbijający
się się jak igły w ich skórę.
Jared
spojrzał na
paru swoich znajomych w cienkich kurtkach i przewrócił oczami. Czego mogli się spodziewać po
styczniu w Skandynawii? Kalifornijskiej zimy?
Przycisnął do piersi swoją czarną
torbę z laptopem i notesem, po
czym podążył za grupą studentów
neurochirurgii, udających
się po bagaże.
Ośrodek Park Inn, w jakim się zatrzymali położony
był w kotlinie otoczonej
wysokimi szczytami i sosnami na nich rosnącymi. Podróż stamtąd do centrum miasta zajmowałaby pewnie 45 minut. Śnieg
był wszędzie, więc pierwszego dnia większość
siedziała w
najbardziej oszklonym pokoju głównym.
Podziwiali widoki entuzjazmując
się jak dzieci, zupełnie zapomniawszy po co tam przyjechali. Jaredowi
przydzielono osobny pokój o
minimalistycznym wystroju ze sporym oknem, które w połowie
przysłaniał przysadzisty świerk. Przy lewej ścianie
od wejścia
stało proste biurko, na którym Leto od razu postawił laptop, przyłączył go
ładowarką do gniazdka. Obok położył
notatnik i długopis
z logo uniwersytetu.
Przyjazd
do Oslo był
spowodowany konferencją
studencką, w
której mieli wziąć udział najlepsi studenci z całego świata.
A udział
Jareda był
oczywisty. Podczas gdy inni chętni
musieli brać
udział w konkursie organizowanym
przez uczelnię,
ten od razu trafił na
listę czterech szczęśliwców.
Park Inn gościł śmietankę młodych neurochirurgów, ale tylko niektórzy
z nich traktowali to tak poważnie
jak Jared. Niektórzy
przygotowywali się
przez całe życie, inni poszli w ślady rodziców, od dziecka zabierających ich na sympozja naukowe. Jego nikt nie namawiał, nikt nie naciskał. To, co osiągnął zawdzięczał
tylko sobie, więc
nie pałał optymizmem jeśli chodzi o rodzinne więzi ułatwiające medyczną karierę.
Jego
młodszy brat ożenił się w
wieku 19 lat, kiedy jego dziewczyna zaszła w ciążę.
Od tego czasu Jared i jego rodzice nie kontaktowali się za często. Skupieni na zupełnie odmiennych sprawach nie potrafili znaleźć własnego języka.
Ich poglądy
różniły się diametralnie, przez co każda rozmowa mogła
skończyć się awanturą.
W
Oslo poznał
syna pary rosyjskich lekarzy. Gdyby jeszcze byli to zwyczajni medycy, jakich pełno na Ziemi, nie byłby tak wrogo do niego nastawiony. Jego matka była największą
szychą rosyjskiej farmakologii – właścicielką firmy produkującej rozprowadzane na cały świat
leki. Ojciec - znanym plastykiem amerykańskich gwiazd z milionowym majątkiem i zoperowaną każdą jedną częścią ciała.
Fakt, iż
ich syn poszedł w
ich ślady był do przewidzenia, chociaż widząc jego jeszcze nastoletnią twarz, Jared nie sądził żeby miał coś
innego do zaoferowania oprócz
cech odziedziczonych po rodzicach.
Pierwszy
wykład był prowadzony przez Szweda Larsena. Przedstawił on prezentację swoich zamierzeń,
lekceważąc
pochrząkiwania
młodych ludzi. Wiedział dobrze, co robi i Leto widział to w jego ograniczonej gestykulacji i sposobie
mówienia. Pierwszy raz
opowiedział o
tym rok temu, na najbardziej elitarnej konferencji dla neurobogów, a niektórzy zachowywali się
jakby o tym nie wiedzieli. Może
faktycznie tak było?
Ale większość tam obecnych interesowała bardziej faktyczna pomoc ludziom, a nie
niekonwencjonalne metody... leczenia? Nie wiedzieli nawet jak to nazywać.
Przemowa
Larsena to był
pierwszy moment, kiedy Jared Leto pomyślał, że wie co chce robić.
Po
jej skończeniu
wstał gwałtownie z krzesła i przepraszając
ludzi, których
trącał, pospiesznym krokiem podbiegł do wychodzącego z sali doktora. Przez chwilę żałował, że
usiadł w jednym z ostatnich rzędów.
Ale
tamten nie wyszedł.
Trzymawszy jedną ręką drewniane drzwi prowadzące do części
hotelu zamieszkałego
przez wykładowców i gości, słuchał rudego chłopaka zamaszyście
wymachującego
rękami. Jared od razu poznał tego sławnego Vitalija, którego wszyscy znali. Usłyszał
jak rozmawiają po
angielsku, a Grigoriy nie miał
wcale tak rosyjskiego akcentu, jak się tamten spodziewał.
Stanął
parę kroków od nich, napotykając na sobie wzrok starszego mężczyzny.
-
Vitalij, zastanowię się nad twoją propozycją.
Pozdrów Anę, proszę.
-
Dziękuję profesorze! - uśmiechnął się pokazując aparat na zębach.
Odwrócił się i widząc
Jareda, posłał mu taki sam uśmiech, na co tamten wzniósł
jedynie brwi.
Naprawdę go nie polubił.
***
W następnych kilku dniach zdarzyło się wiele dziwnych rzeczy.
Po pierwsze, bracia udali się na pierwsze piętro, do gabinetu szefa ich lekarzy. Powiedzieli im, że sami nie mają uprawnień do przekazywania takich wiadomości, a Gerard zauważył kątem oka, że Mikey ledwo co nie
wymiotuje ze stresu: był strasznie blady, a ciemne
cienie zbyt bardzo odznaczały się na jego wychudłej twarzy. Sam nie czuł niepokoju. Lustrował wzrokiem każdy mały element. Guzik w windzie z napisem „-1” nie świecił się, chociaż znajdowały się na nim tłuste odciski palców. Pod światło były całkiem widoczne.
U doktora Larsena, a tak im się przedstawił dyrektor, dowiedzieli się czegoś. Właściwie nie o ich samych, ale o ich sytuacji. Okazało się, że wychowała ich babcia, która słysząc o wypadku, miała zawał. Umarła jeszcze zanim się dowiedziała, że jej wnuki żyją. Nie była jednak osobą, która brała pod uwagę takie sytuacje. Nie napisała nawet testamentu. W ten
oto sposób Wayowie zostali z niczym.
Znając położenie braci, dyrektor zaproponował im pomoc po wyjściu ze szpitala. Mówił, że może zagwarantować dogodne mieszkania
niedaleko centrum Battery City, a także transport na
rehabilitację i spotkania z psychologiem. Po wymienieniu się krótkimi spojrzeniami, przyjęli wstępnie ofertę i podziękowali.
Drugą dziwną rzeczą były badania. Ale nie te zwykłe. Tym razem Gerarda
zabrano na biegi. Przyłączono do jego ciała miliony kabelków, a na twarz założono maskę. Oczywiście, pierwsze wyniki nie były dobre. Czego się spodziewać od osoby jedzącej papkę ryżową i leżącą całymi dniami w szpitalnym łóżku.
Pozwolili mu też udać się do Mikey'a. Stojąc pod drzwiami, czekał na wyjście lekarzy, a gdy drzwi
się otworzyły, ujrzał wychodzące zza nich kitle (w tym
jeden z nich z teczką na komputer).
Wszedł szybko do pokoju 137 i usiadł na łóżku swojego młodszego brata.
- Cześć, co ci robili?
- Dali mi jakiś program z cyferkami. Miłem napisać kolejne ciągi liczb... Tak w
ogóle, Gerard: kiedy stąd wyjdziemy?
- Nie wiem. Chociaż lepiej na razie zostańmy, musisz jakoś dojść do siebie – przerwał na chwilę - Mikes, czy dla ciebie
nie jest dziwne to, że jesteśmy tu praktycznie sami? Normalnie byłyby tu tłumy chorych, a my...
- Chyba trochę. A może byliśmy po prostu w ciężkim stanie?...
- Właśnie z tym wiąże się, co chcę zrobić. Mam do ciebie prośbę. Ale nie możesz powiedzieć o tym nikomu, rozumiesz? Ani słowa. Więc, proszę – jutro o godzinie 11:45 zawołaj swojego lekarza. Poskarż się na coś. Okej?
Mikey wzniósł tylko brew. Potem powoli kiwnął głową, a temat przeszedł na coś zupełnie innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz